Jure Potokar (tłum. Aleksandra Plewnia, Katarina Šalamun Biedrzycka)

2011-05-19 12:28

JURE POTOKAR

 

osoby

 

dwa skrajne punkty jak dwa uderzenia bata na napiętej

skórze, pomiędzy otwarte drzwi i tylko twoja przestrzeń, wypełniona

zapachem róż i słodkawą melodią słowika. i samotność!

 

nieustanne przekraczanie osób przez próg... cisza, niema mimika

twarzy w powolnym ruchu. ty jesteś tą pryzmą, która rozbija

barwne spektrum, by pozbawić nas wzroku... i jesteś studnią bez dna.

 

na tafli cieczy łagodny wietrzyk rozłamuje obraz enigmatycznej

twarzy, która nas obserwuje z głębi. teraz jesteś na zewnątrz naszego

widnokręgu, przydymione lustra kryją nieoczekiwane następstwo

 

osób, które stąpają po pustym, tajemniczym pomoście krajobrazu.

 

 

jedno

 

I

alikwotne tony wszechświata szepczą nam,

gdy przeciekają przez cienką porcelanę,

przez membranę rozrzedzonego powietrza!

 

wodzisz nas w słyszalne krainy,

grono za gronem uderza nas,

aż się ucho ugina z zadowolenia.

 

jest to nam znana mimikra milczenia,

ślizganie śnieżynek po gładkiej skórze,

zagłuszanie dźwięków włoskami wspomnień –

 

jakże jesteś nasz, gdy razem zabrzmimy!

 

 

II

 

budzi nas szelest palców na wyżynie zwierciadła.

jest pusto, tylko oddech piszczałek czochra nam brwi

i rzuca się w okiennice, które zakrywają samotności.

 

ten oddech – czy to obcy nam wiatr? – zamieszkuje

w nas pierwotny niepokój, który nie jest strachem,

tylko dyskomfortem również delikatnie przenikającym do kości.

 

potem bez żadnego wybuchu następuje spokój.

jeszcze jesteśmy wszyscy, nikogo nie brakuje, ponurość nas

opuszcza kaskadami, wyżyna zwierciadła jest odciążona:

 

a teraz następuje nieokiełzanie fandango!

 

 

PAŹDZIERNIK

 

wszystkie te godziny zamilkłe, w ciągu których

przyjdzie nam żyć, kto nam je wypełni, gdy

opuści nas dźwięk heliantów?

 

tylko patynowane barwy ze starych pasteli

jeszcze będą błyszczeć w źrenicach, gdy przymkniemy

powieki i umilknie rytm samogłosek.

 

miękka zgnilizna wieczorów i osad medytujących

zakrywa nasze zakamarki ciała, teraz już wystrojone

materią, którą nazywamy melancholią, i naprawdę nic

 

nas już nie uchroni przed wykrzywieniem ust.

 

 

diereza

 

stoisz na rogu dwóch światów, które się powoli rozłączają,

jak było przepowiedziane. obejrzysz się w lewo i

w prawo, na wschód i na zachód, i bez wstydu

 

przestąpisz próg, który je oddziela. może na chwilę

– o której wiesz, że wybaczą ci ją gwiazdy –

z nostalgią, której rozum nie może poskromić,

 

pomyślisz o splątaniu, które nie może się powtórzyć. potem

będziesz tam, gdzie są jasne reguły: utraciłeś dzieciństwo

i część męskich lat, zgubiłeś tęsknotę i szansę

 

spełnienia. pozostaje twój monolog ciszy i samotności.

 

6 XII 1988

 

 

 

jak chłodny promień rentgena prześwietli cię

i nakreśli sklepienie samotności twoje własne spojrzenie

wpatrzone w lustro. jeszcze raz nieskończenie

 

długo będziesz myśleć o tym, jak ci z życia

pryskają, znikają ukochane przedmioty, jak należy

według niezgłębionej wojskowej logiki, iść

 

dalej i „odważnie” spojrzeć śmierci w oczy.

czeka cię kamienny topór aborygena, smukły

oszczep afrykańskich sawann i kunszt miecza samuraja.

 

9 XII 1988

 

 

 

 

nigdy nie zapomnisz, co byś musiał.

i wiesz o tym: płonie sklepienie niebios, płonie ciało,

wkute w lód. topi się to spojrzenie, które potrafi

 

ujrzeć obecność najdelikatniejszego bólu, topi

jak ukochany kontur, który zamigota na ciemnej

powierzchni myśli. i to odbicie w lustrze jest jedynie

 

maską na twarzy, której nigdy nie było, jak

ślad, który za zatopionym kamieniem sam w siebie się wleje,

jak delikatność oddechu, który uspokoi się nad wiankiem z mosiądzu.

 

może naprawdę nie zapomnisz, o czym powinieneś!

 

7 XI 1989

 

 

 

 

zobowiązany jesteś wobec tej krainy,  tych strug

rzek, które wysuszyło pragnienie gwiazd, zobowiązany

wobec nadziei, jej niepewnej siły, i zwątpienia.

 

żadna pokusa cię nie zbudzi, ani ogień

nad horyzontem, który jest tak odległy. i niemy.

masz dosyć biegania i bezlitości bezruchu, obietnic,

 

które sobie wymierzyłeś, jak wymierza sobie cios flagelant.

jak narasta niepokój i dostrajasz się cały z przeciągłym,

ostrym piskiem, którym drapieżnik rozdziera niebo, wiesz,

 

że wszystko, czym jeszcze możesz targować, to jedynie samotność.

 

25 X 1988

 

 

 

 

dotykanie

 

zostaje ci ciało, które przeniosło się we wspomnienie. jak

dom nomada, który z nieosiągalnym uporem

przykrywają warstwy piasku. cierpki, prawie że wyraźny,

 

jednak tak ostateczny. będziesz liczył, może z nieznośną

czujnością oczu, kiedy odczytasz brzęk monety o

beton i ciche padanie śniegu w listopadowe noce.

 

i będziesz sam w tym obojętnym czasie cierpkich barw,

w którym nie ma miejsca dla ironii, sam pośród

krwiożerczych zapachów ze starożytności, sam i w towarzystwie

 

myśli w dotyku, który nigdy więcej nie będzie do ciebie należał.

 

3 XI 1988

 

 

 

 EQUILIBRIUM

 

 

może winą jest tylko to, że nie śmiem więcej

bezmyślnie zrobić kroku i że mnie przy każdym

tylko w myślach postawionym kroku, przeszywa tępy ból

 

poprzez blizny, które pozostały z poprzednich upadków.

poprzednich upadków! Wszystkie przemyślałem i umieściłem

w swoim biegu przez tylko nitką oznaczone drogi.

 

a może mi się to wszystko tylko wydaje, na złość pokazuje mi

w tym portrecie, który  tutaj przeniosłem z zaprzeszłych podobizn.

dlatego moja równowaga tak łatwo się zmienia

 

i każdego nowego dnia pcha mnie do upadku.

 

Tłumaczenie: Aleksandra Plewnia

 

NOCE BEZ PORANKA

 

                                                 V

 

wszystko tu jest: podmuch wiatru przez dziewczęce włosy,

dosadny żart, wywołujący śmiech, drżenie kochanków

w zatęchłym pomieszczeniu z zapachem piżma, tęsknota

 

dzieci, napełniająca chmury, cicha wytrwałość rdzy

w spojeniach blachy, plan poziomy domu, który ktoś

będzie budował, czatujący krok zwierzęcia polującego na sawannie

 

i ślepoty pełny wzrok ideologów

partyjnych. to wszystko i o wiele więcej odsłania okolica,

która tu codziennie ulatnia się sprzed oczu,

 

gdy samotność ci stalowym bólem wypełnia płuca.

 

                                                                        3. IX. 1988

 

 

 

                                                VII

 

łza w oku zmienia okolicę w bladą

akwarelę, gubiącą powolutko kolory w ciemności.

jak trucizna cisza rozlewa się przez twoją

 

biel, kiedy przeszywa cię zmęczenie w źrenicach,

wpatrzonych w próźnię. ból zawsze

skrada się, gdy ulatnia się dzień i pustka nocy

 

cię pokrywa. to jest zwątpienie, będące prawie

pewnością. tak jak ruch, który myśl wstrymała.

zdejmiesz maskę i nareszcie przyznasz,

 

co jest tą solą, która ci ranę rozżera.

 

                                                            15. IX. 1988

 

 

                                                III

 

są historie, w których noc nie zawładnęła wnętrzem.

jak na przykład poczucie szczęścia w śmiałej wyobraźni,

przywołujące nigdy niewypowiedzianą rozkosz

 

bycia w dwoje, lub przywidzenie rozkwitu słonecznika

w przymglonym świcie sierpnia; i jego kwiatowe

pyłki, które wieczór rozsiewa przez ziemię jeszcze

 

tego samego dnia; i harmonia dźwięków, zbyt ciężkich, by

móc wniknąć w ich głębię. są historie, natchnione

przez czułość, tak jak wiatr cicho peści

 

miłosną pieśń Berbera na pełznącym piasku.

 

                                                            28. IX.1988

 

 

Tłumaczenie: Katarina Šalamun-Biedrzycka